Wybaczcie tę chwilę ciszy. Już kończę dla Was comiesięczne zestawienie daily food diary. Ci, co śledzą nasze losy na Instagramie, wiedzą że nasze wojaże sięgają, aż drugiego krańca świata. Mam wrażenie, że nasz czas przestał należeć do teraźniejszości. Że przeniknęłam do stron dziewiętnastowiecznej powieści—może do opowieści o podróżniku, który w poszukiwaniu sensu zagubił się w pięknie dalekiego świata, albo o kobiecie, która wśród egzotycznej scenerii odnajduje siebie na nowo. Tutaj, w tym spokoju, wszystko wydaje się prostsze, a jednocześnie bardziej przejmujące. Ale zacznijmy od początku i przenieśmy się na chwilę do pierwszych dni lutego, który jak już mnie znacie, nie należy do najbardziej lubianych przeze mnie miesięcy. W tym roku rozpoczął się jednak niespodziewanym słońcem i bardzo mnie zaskoczył. Zapraszam!
Czy to zwiastun wcześniejszej wiosny? Tylko my we dwoje na ukochanej orłowskiej plaży.
Flat white na mleku owsianym z widokiem.
Troszkę czekaliśmy, ale już JEST! Kolejny dodruk mojej książki PARIS. BRUNCH | TRAVEL. Jeżeli jeszcze jej nie macie, to podaję link, póki jeszcze są egzemplarze :)
Gdyby ktoś jeszcze pytał :) To subiektywny przewodnik, który łączy w sobie autentyczność tradycyjnych przepisów z osobistymi doświadczeniami i rekomendacjami. Miejsce narodzin miłości do życia i odkrywania pasji do jedzenia – jak mówią Francuzi: „joie de vivre!”. Każda strona to opowieść o słynnym mieście świateł i francuskiej kuchni, którą kocha cały świat.
A teraz powrót do codzienności, czyli zupa dla domowników (moja wersja kapuśniaka).
Nigdy nie lubiłam fasolki po bretońsku, dlatego od czasu do czasu gotuje wersję wegetariańską, z dużą ilością czosnku, wędzonej papryki, passaty, pietruszki oraz z dodatkiem wędzonej soli. Może jest wśród nas ktoś, kto też nie lubił boczku w tym oryginalnym przepisie? :-)
Podobno czerwone soki działają uzdrawiająco na stan włosów, skóry i paznokci oraz wpływają na prawidłowe działanie układu pokarmowego | Gdybyście poszukiwali drobnych zmian w Waszej codziennej diecie, to polecam Natura Cold Press.
Stół nakryty, tylko domowników coś nie widać. Czujne oko stale wypatruje!
Choć klasyczne ciasto na pizzę to mąka, woda i drożdże, istnieje niezwykle smaczna alternatywa – pizza na ziemniaczanym spodzie. Gdybyście chcieli spróbować, to polecam ten przepis.
Z lewej strony zadania matematyczne Hanusi, z prawej strony moje obowiązki, czyli pakowanie dla Was książek. Razem pracuje się raźniej :)
Gdy gotuję wyłącznie dla siebie, czyli ulubione pesto w kilka minut na bazie rukoli, prażonych orzechów nerkowca, odrobiony parmezanu, czosnku i oliwy z oliwek.
W drodze do przyjaciół i ich cudownego domu na wsi… ach, gdyby znalezienie podobnego miejsca, było takie proste!
W tym roku Tłusty Czwartek trochę wcześniej obchodziliśmy, bo nasza wyprawa do Tajlandii rozpoczęła się w połowie lutego.
Zanim jednak dotarliśmy do miejsca docelowego, krótka wizyta w mieście świateł.
Miło jest powrócić do Paryża ze swoim wypracowanym trofeum :))))
Moje ulubione kawiarnie i restauracje – znajdziecie je w książce. A może już znacie?
Ukochane miejsce zarówno przez nas, jak i nasze dzieci. Piękne wnętrza czytelni słynnej biblioteki. O niej też jest w mojej książce.
Bez kurtki w środku lutego? Paryż to Paryż :)
Pierwszy znośny posiłek po 18 godzinnych przeprawach samolotowych. Słodycz do zapamiętania, na zawsze.
Wakacyjny vibe, czyli hasło: ,,proszę odłóż na miejsce!” przestaje mieć jakiekolwiek znaczenie.
Tajlandia, to kraina najsłodszego mango na świecie. Serio, kto raz zaznał tej rozkoszy, ten wie!
Na plantacji kokosów. 36 stopni w cieniu. Palmy i kapelusz przynoszą ulgę.
Pozdrowienia z pól ryżowych w Chang Mai. Wybrałam przejażdżkę rowerem – początkowo zapisałam się na przesadzanie sadzonek ryżu, ale pracuje się boso, stojąc po kolana w wodzie i błocie, gdyż gołe stopy pozwalają lepiej wyczuwać podłoże i sadzonki, ale w podmokłych polach ryżowych kryją się węże, a ja się ich boję śmiertelnie! | Suszone mango (nie dosładzane). Nasz ulubiony przysmak. Zwalniam miejsce w bagażu podręcznym na dodatkową porcję.
Gotowa do stawienia czoła tajskiemu słońcu? W tej torbie mam sporo zapasów od znanego Wam już Sensum Mare.
Jak wiadomo w tropikach słońce jest bardzo intensywne, dlatego SPF 50 to minimum. Mnie oczywiście do tego nie trzeba nakłaniać, co więcej mam obsesje na punkcie ochrony, szczególnie twarzy, bo wiem, że w chwilę później pojawią się niechciane przebarwienia. Gdybyście poszukiwali poręcznej pojemności, to polecam Wam ten produkt. Do podróżnej kosmetyczki spakowałam również odżywczy tonik do twarzy (używam go to jak mgiełkę do twarzy) oraz niezawodną esencję do twarzy dla osób z dużymi skłonnościami do przesuszania się skóry na twarzy – szczególnie w podróży!
Z okazji zbliżającego się Dnia Kobiet Sensum Mare przygotowało rabat na wszystkie kosmetyki -25%, więc jeżeli chcecie uzupełnić zapasy, to teraz właśnie warto!
Powolnym krokiem wkraczam w inny, mistyczny świat.
Wchodząc do świątyni, kupiłam małe kwadraty złotego listka, delikatnego niczym jedwab. W skupieniu i ciszy wierni przykładają je do wybranej części posągu – najczęściej do dłoni, stóp lub serca Buddy. Dowiedziałam się, że każdy płatek jest modlitwą, życzeniem, czasem podziękowaniem za otrzymane błogosławieństwa. Wierzy się, że ten gest przynosi dobrą karmę i duchową harmonię. Chyba wszyscy teraz tego potrzebujemy.
Może nie jesteśmy częścią tej wiary, ale jesteśmy częścią tej samej ludzkiej potrzeby – potrzeby dotknięcia tajemnicy, potrzeby znalezienia sensu w świecie, który często wydaje się niezrozumiały. I w tej chwili, przy zachodzącym słońcu Chiang Mai, wśród szeptu mnichów i dźwięku dzwoneczków, różnice przestają mieć znaczenie. Może to mistycyzm, który nie zna granic, albo sama tęsknota za czymś większym od nas..
Krótki lot z Chiang Mai w stronę wysp. Na widok mnicha, który leciał z nami, moje serce się uspokoiło :)
Poranek na wyspie Kho phi phi zaczyna się niespiesznie, ale smaki budzą się od razu. W ręku kiść młodych kokosów z idealnie słodką wodą, która koi jak pierwszy łyk. Obok ulubiony chlebek bananowy, miękki i pachnący, jakby wchłonął w siebie całe słońce dojrzewających na palmach bananów. Na talerzu smoczy owoc – różowy, niczym wyrwany z baśni i schłodzony arbuz, soczysty, zimny.
Poranne odgłosy tajlandzkiej wyspy to niezwykła symfonia natury, która budzi się do życia wraz z pierwszymi promieniami słońca. Świergot egzotycznych ptaków, miesza się z odgłosami cykad, które nigdy do końca nie cichną. W tle słychać szum liści palmowych poruszanych lekką bryzą oraz ciche rozmowy turystów.
Pad pak boong, czyli smażony szpinak (morning glory). Warzywo jest szybko smażone na dużym ogniu z czosnkiem, chili, sosem sojowym, ostrygowym oraz czasem dodatkiem fermentowanej fasoli lub orzeszków ziemnych. Całość jest podana w aromatycznym, lekko gęstym sosie. Danie jest lekkie, a jednocześnie pełne umami i często podawane jako dodatek do ryżu. Ja wolę bez.
Wymarzone popołudnie, czyli podwieczorek pt. mango sticky rice oraz lektury dla młodszych i starszych.
Kawiarnie w Tajlandii to prawdziwy raj dla miłośników koktajli owocowych. Wystarczy zamówić smoothie, a dostajesz szklankę pełną tropikalnego słońca – gęsty, lodowaty koktajl z dojrzałych owoców, często zmiksowany z mlekiem kokosowym lub jogurtem dla jeszcze większej kremowości. Najlepsza część? Wszystko jest robione na świeżo, a często dostajesz do wyboru, czy chcesz dodać cukier, mleko skondensowane czy wolisz wersję pure. W Tajlandii smoothie to nie zwykły napój – to rytuał ochłody, eksplozja smaków i sposób na chwilę słodkiego relaksu.
Ulubione acai bowle – mimo że acai nie jest rodzimym owocem, popularność tego dania stale rośnie. Tajskie wersje łączą tradycyjne składniki z lokalnymi owocami tropikalnymi, takimi jak mango, ananas czy papaja. Kremowej konsystencji nadaje oczywiście mleko kokosowe.
Zanim świat zdąży mnie pochłonąć, rozciągam się niezależnie od tego, czy jesteśmy w ciasnym pokoju hotelowym, na werandzie z widokiem na dżunglę, czy na chłodnych kaflach wynajętego mieszkania. Podróże uczą wielu rzeczy, ale ten poranny czas dla mnie, ten codzienny gest, przypomina mi, że gdziekolwiek jestem, mam swój rytm, swoje ciało i swój oddech. I że to wystarczy, by poczuć się jak w domu, choćby na drugim końcu świata. Czasem to kilka leniwych skłonów, innym razem pełna sekwencja, ale zawsze czuję, jak moje ciało dziękuję mi za tę troskę.
Czy po dwóch tygodniach można zapomnieć o tradycyjnym europejskim śniadaniu? Zbieram dla Was dużo nowych smaków i zdjęć. Tajlandia to kraina, gdzie każdy kęs staje się podróżą przez zmysły, a każdy smak opowiada historię. Przed nami jeszcze jedna część naszej podróży, czyli Bangkok. Jeszcze chwilę na mnie poczekajcie, a tymczasem przesyłam Wam gorące uściski i podziękowania za Wasz czas tu na blogu. W języku tajskim dziękuję to: ,,khop khun kha„.
Artykuł powstał we współpracy z markami Natura Cold Press, Sensum Mare.
Pani Zosiu prosze o namiary na kapelusz i torbę z tajskich podrozy